MISTYCZNE KOSMOGONIE cz.1

W ostatnim czasie ukazało się na polskim rynku kilka książek dość przystępnie opisujących luriańską kosmogonię. Niektórzy dostrzegli w niej zbieżności z popularnymi hipotezami współczesnej fizyki, inni przyjęli z nadzieją, jako ciekawą alternatywę dla płaskich, jakby dwuwymiarowych (a zatem jeszcze bardziej trywialnych niż Doczesność), eschatologii binarnych Zaświatów Piekła-Nieba.



Koncepcja Lurii jest tak samo nieweryfikowalna jak porównywane z nią teorie wieloświatów, strun, czy rzeczywistość kwantowa. Ich zaletą jest to, że są niezwykle eleganckie i plastyczne. 


To czy mówią jakąś istotną prawdę o początkach świata (lub jego kresie) jest tutaj najmniej ważne. Albowiem jeśli tylko są opowieścią o ludzkich nadziejach i urojeniach, znaczy to, że już posiadają głęboki wymiar humanistyczny i antropologiczny. Stanowią zatem interesujące pole badawcze i wieczną inspirację dla sztuki.


Postnowoczesne idee mają tendencję do szybkiego starzenia się. Wynika to albo z jakiejś wewnętrznej wady produkcyjnej czy genetycznej samych idei, albo też przyczyną jest czynnik zewnętrzny: coraz szybszy rozpad czasu. Wielkie idee oddane na żer mas lub elit sfrustrowanych celebrytów, zmanierowanych artystów i niezdecydowanych racjonalistów, stały się wygodną wymówką, ostatnią deską ratunku, by zachować twarz, ratując się przed trwogą bezsensu. Bo skoro kot Schroedingera może być martwy i żywy w tym samym czasie, cóż stoi na przeszkodzie, aby nieistniejący Bóg był stwórcą wszystkiego, a jednocześnie wszystko było Nim?



Ci, którzy oczekiwali, że nauka położy ostateczny kres wierzeniom religijnym, muszą poczuć się zawiedzeni•. To właśnie nauka pozwala uwierzyć, praktycznie w każdą nieoczywistość, każde ineptum i każde impossibilium.

  • Max Scheler w Tod und Fortleben zauważa, że jednym z przesądów racjonalizmu i dyletanckiego ateizmu jest przekonanie, że nauka i postęp uśmiercą kiedyś Boga. Tymczasem, pyskaty ateizm stać na to, by być jedynie grabarzem kolejnego, umierającego z przyczyn naturalnych, boga.

Czasy wielkich pisarzy nurtu fantastycznego: teologów, tytanów wiary, ascetów, herezjarchów skończyły się jakieś trzy wieki temu. Potem nastała era epigonów, zaś po nich przyszli badacze-muzealnicy. Natomiast epoka nam współczesna obrodziła mnóstwem urokliwie zagubionych pop-kabalistów, kwantowych spirytystów, postmarksistowskich mistyków ateistycznego mesjanizmu i tchórzliwych agnostyków starających się odnaleźć uzasadnienie dla jakiejś naukowej i nowoczesnej formy zaświatów bez Boga. 



Następujące po sobie pokolenia ateistów mordują kolejnych bogów, zaś wyznawcy produkują kolejne szczepy, odporne na starą krytykę. Każdy aktualny bóg musi być użyteczny. Bezużytecznych i spowszedniałych oddaje się do zabawy kolejnemu pokoleniu nowo-ateistycznych misjonarzy. Ci zaś trwonią czas pastwiąc się nad podrzuconym trupem, dopóki nie zorientują się, że znienawidzeni religianci mają już nową kukłę, której zasady działania trzeba będzie dopiero z mozołem poznać i rozpracować, by opracować nową szczepionkę. I tak w kółko. 


Pomimo to, badanie starych teologii może być rozrywką niezwykle interesującą, pod warunkiem, że robi się to dla czystej przyjemności kontemplowania ich piękna. Bezinteresownie, bez żenujących eschatologicznych umizgów. A zatem, by zrozumieć ideę luriańskiego tikunu (korekty świata, naprawy) dowiedzmy się co i jak, według Arizala, popsuło się. Do dzieła. 


Cała przygoda dzieli się, jak każdy porządny dramat (lub komedia), na trzy akty. Podział następujących po sobie w czasie trzech sekwencji jest oczywiście naszym, temporalnym sposobem układania rzeczywistości i radzenia sobie z wiecznością. Również istota Tory jest pozaczasowa. Czas jest w niej przekroczony i zniesiony. Wspomina o tym talmudyczny rabin Menaszija bar Tachlifa: w Torze nie ma wcześniej-potem (אין מוקדם ומאוחר בתורה). [T.B. Psachim 6b] Temporalność oraz kolejność zdarzeń jest pozorna, jest rodzajem ubrania, sposobem przekodowania Nieskończoności na język ludzki. Niestety, nie dysponujemy narzędziami semantycznymi, by opisać to z pozycji Boga. 
  1. Pierwsza odsłona to cimcum - wessanie.
  2. Druga, szewirat kelim - destrukcja i wygnanie.
  3. Trzecia to tikun - naprawa i powrót.

Luria stanął przed problemem: jak w boskiej rzeczywistości, w “przestrzeni” upakowanej En Sof /

אין סוף

/ nieskończonym Bogiem samym w sobie, mogło pojawić się coś od Boga różnego (kamień, trawa, żaba, człowiek etc.)? Wpadł na pomysł idei cimcum / צמצום / wessania się Boga w samego siebie, tak, by uczynić "przestrzeń" dla INNEGO. Oczywiście ta “przestrzeń” nie ma nic wspólnego z naszym pojmowaniem przestrzenności, ani wessanie nie było zwykłym wessaniem. Cimcum polegało raczej na chwilowym zatrzymaniu się Boga. 



Jak to możliwe, by Bóg mógł się zatrzymać? A tym bardziej, jak jest możliwe że Bóg się porusza? Ruch jest zawsze ruchem względem czegoś. Jak zatem może poruszać się Wszechbyt nie mający żadnych odniesień względem siebie? Trudno powiedzieć, a nawet sobie to wyobrazić. Ruch/rozwój Boga jest więc niewyobrażalny, acz konieczny. Jeśli jest On bytem, jak sam o sobie powiedział, to Jego bycie nie powinno polegać na byciu martwym, lecz żywym. Tak więc nie jest On nieporuszoną pełnią, lecz pełnią dynamiczną. No cóż, wystarczy to sobie jakoś pomyśleć… Lecz od czasów pierwszego nominalisty Adama, skłonność do nazywania rzeczy nie dawała filozofom spokoju, stąd też mamy takie egzotyczne kwiatki jak oxymoronium grandiflorum Eriugeny, określające to boże bycie jako motu stabili - nieporuszony ruch i statu mobili - ruchome trwanie



Pewna informacja na temat prapoczątków jest zgrabnie ukryta w tytule, omawianego onegdaj na zajęciach UO, dzieła rabina Cwi Hirsza Kajdanowera. Większość badaczy zadowala się prostym, literalnym tłumaczeniem tytułu Kaw ha-Jaszar jako Prosta Miara, uważając że jest ono adekwatne do misji, jaka przyświecała autorowi: przystępnej popularyzacji sefardyjskiej mistyki w aszkenazyjskim kodonie kulturowym. Trzeba jednak pamiętać, że słowo kaw

קב

ma jeszcze inne znaczenie. W formie nekaw / נקב oznacza: przewiercić, deflorować, zgwałcić. Samo kaw weszło do języka kabały jako termin techniczny, związany z aktem stworzenia świata. Jednocześnie, nieco inaczej zapisane kaw /

קו
oznacza kanał, przez który En Sof wprowadza promień światła w elam
עלם

/ pustkę, jaka powstała po wycofaniu się boskości. Jest to promień prapierwostworzenia. Skojarzenie tego kosmicznego aktu z wdarciem się do wewnątrz, defloracją, a nawet gwałtem, choć niezwykle brutalne, wydaje się być uprawnione. W koncepcji Lurii, akt cimcum - wycofania się Boga, tak, by stworzyć przestrzeń dla stworzenia, jest w istocie wycofaniem boskiej świadomości z części siebie. Tak powstała pustka elam. Od tego słowa wywodzi się dzisiejsze olam /
עולם
/ świat. Nie była to jednak pustka w naszym potocznym rozumieniu, lecz raczej fragment boskości. Bóg wyprowadził z niego swoją świadomość, tworząc część, która stała się dla Niego innym - materią.
Cimcum nie było jeszcze właściwym aktem stworzenia, lecz raczej przygotowaniem "przestrzeni" i "materiału". Właściwe stworzenie polegało na powtórnym wprowadzeniu boskiej świadomości w materię. Tę świadomość Luria określa mianem światła

אור

/ or. Musiała to być na tyle minimalna dawka "promieniowania", by nie zniszczyła elam, aby nie stało się ono na powrót En Sof. Stąd też pojawia się kaw - cienka pipeta inseminacyjna, przez którą zostaje wprowadzona wiązka promienia boskiego światła-świadomości do martwej przestrzeni elam, dla stworzenia struktury dziesięciu sefirot•.
  • Również Kuzańczyk zauważa, że całą kreację można zamknąć w dziesięciu kategoriach sygnifikujących (creaturas, quae per decem praedicamenta significantur). Te praedicamenta są raczej naczyniami mentalnymi niż realnymi emanacjami. Podział ten, zaczerpnął Kuzańczyk od Arystotelesa, choć nadał kategoriom przypadłościowym nieco szersze, platońskie znaczenie. Właśnie w tym miejscu Trialogu, kardynał z Kuzy zbliża się do heretyckiego (i jakże eleganckiego) panteizmu Amalryka z Bene: wszystkie poszczególne byty zwinięte w Bogu są Bogiem (compliate in deo esse deus), natomiast rozwinięte w akcie kreacji, są światem (explicite in creatura mundi sunt mundus).



Kaw, ten kanał bezpośredni, łączący świat z Bogiem, a Doczesność z Zaświatami, jest jakimś rodzajem połączenia dwupasmowego. Z jednej strony, wprowadza w świat martwej materii ożywiający ją promień boskiej świadomości, z drugiej... wysysa życie z psującej się, podległej czasowi i rozkładowi materii. 


Optymiści oraz ci, którzy potrzebują, by Ktoś się o nich stale troszczył, uważają, że jest to rodzaj rurofonu, przez który Bóg mówi do ludzi, ludzie mu odpowiadają, a Bóg wysłuchuje ich z zainteresowaniem•.

  • W Księdze osiemdziesięciu trzech kwestii, Augustyn przytacza opinię pewnego pogańskiego mędrca, na temat zjawiska dotychczas nie opisywanego w teologii, a mianowicie Promienia Światła Wiecznego (Radius Aethereae Lucis - RAL). Promień ten, będąc znakiem obecności Boga (speculum divinae praesenstiae), niejako utrzymuje w Doczesności stałą jednostek RAL, gwarantujących równowagę i spójność tego świata. Bóg, dzięki temu może być immanentną i zawsze współczesną do teraźniejszości zasadą (ubique praesens est). Jego teraźniejszością jest zarówno nasza przeszłość, jak i przyszłość. Nie potrafimy jedynie, dostrzec Go w naszej teraźniejszości. Gdyby biskup z Hippony rozwinął tę oryginalną myśl, zapewne doszedłby do nowych ciekawych wniosków związanych z czasem i temporalnością, jako przyrządem pozwalającym obserwować Boga na odległość.
Jeszcze inni utrzymują, że kaw było jednorazowym zastrzykiem boskiej świadomości. Jest to pewna stała energetyczna, która krąży w Olam (Wszechświecie, Doczesności), a boskie twory i stwory rodząc się oraz umierając, gospodarują nią przez chwilę swojego żywota, każde na swój sposób i każde jak potrafi.

Pomiędzy pustką elam, a nieskończonością En Sof panuje stan technicznie określany przez Arizala jako szadaj. Dla nas Szadaj /
שדי
to jedno z imion Boga, najczęściej tłumaczone jako Wszechmocny. Paradoksalnie, imię to oznacza: ten, który jest tak potężny, że może sam siebie ograniczyć, albo tak nieskończony, że nie ogranicza Go nawet Jego nieskończoność i tak niepojęty, że nie definiuje Go zarówno żadna definicja, jak i brak definicji. 

Szadaj to ten, który powiedział swojej boskości: dość! (די). 
Tajemnica powiedzenia własnej bytowości, stop!
סוד שאמר לעולמו די
Takim mianem określa Luria moc, którą Bóg ustanowił na straży elam, by ciśnienie Nieskończoność En Sof nie zniszczyło maleńkiego-nieskończonego wszechświata•.
  • Można tu przy okazji wspomnieć, choć nie warto się tym zbytnio emocjonować, że niektórzy sensaci zwracają uwagę na "dziwną" gematrię słowa szadaj. Suma liter wynosi 314. Jeśli postawimy przecinek po pierwszej cyfrze, otrzymamy tajemniczą liczbę π: 3,14. Jest to dynamiczna (bo wciąż zaskakująca matematyków, odkrywana i dookreślana) stała matematyczna, pojawiająca się we wzorze na pole koła i objętość kuli, a współcześnie, odkrywana w wielu zaskakujących miejscach. 


CDN

Komentarze

Popularne posty