WIELOCZŁOWIEK

Swoją drogą, 
wszyscy noszą w sobie trumny.
Podręczne trumienki.
Cmentarzyki płytkie.
[-] Franek

Czas jest miarą zmian zachodzących w rzeczach według zasady wcześniej-potem... 
Tak najkrócej można by streścić pogląd Stagiryty na temat czasu. Augustyn uważał takie uproszczenie za prostacki brak pokory.
Akwinata niewiele wniósł do arystotelizmu w kwestii czasu. Za Boecjuszem Duńskimi dodał, że o ile czas jest miarą zmian o tyle wieczność, miarą trwania. Ten appendix to bardzo elegancki, wesoło merdający ogonek, jednakoż doklejony do martwego korpusu.
Ostrożny Tomasz nie był skłonny rozwijać ekstrawagancji Boecjusza na temat wieczności świata przy jednoczesnym założeniu iż ma on swoją przyczynę i wraz nią, i w niej koegzystuje odwiecznie.
Rok temu, czytając Boecjusza z Dacji, zastanawiałem się, dlaczego tak bardzo drażni mnie Arystoteles (przy jednoczesnym, zupełnym braku zaufania do Platona - kłamcy i mistyfikatora). Choć gmach arystotelizmu jako całość zachwyca, to poszczególne jego elementy zdają się nosić piętno pospolitości.

W “Consolatio Philosophiae” Boecjusza Rzymskiego Filozofia zadaje swojemu uczniowi pytanie:
"tune ille es, ait, qui nostro quondam lacte nutritus" (czy ty jesteś tym samym, którego mlekiem karmiłam?)
Te słowa skłoniły mnie do poszukiwań idei wieloczłowieka poukrywanej gdzie popadnie u Prousta. W kilku miejscach swojej stonogi, Proust zauważa, że życie zmienia nas, przekształca i mutuje w mikroprocesach nieskończenie drobnych i niezauważalnych.

"...zmieniam się. Ono odnowiło we mnie prawie wszystko. Myśl moja zdążyła już przyzwyczaić się do nowego pana - mojego nowego ja - gdy tylko spostrzegła, że to ktoś zupełnie inny; odtąd była przywiązana już tylko do niego."


Powoli człowiek staje się przedmiotem własnych wspomnień, odbiciem w lustrze, kimś postrzeganym jako inny.
Stanisława Przybyszewska posiadała unikatowy, efemeryczny zbiór luster. Osobistą kolekcję luster introspektywnych. Zbierała swoje własne lustra, lusterka, puzderka. Pochodziły one z dzieciństwa i wczesnej młodości, z czasów kiedy jeszcze była Stasią, choć przecież nigdy właściwie nie przestała nią być, skoro też nigdy nie było dane jej zestarzeć się.
Te lusterka pozwalały jej wniknąć w swoje teraz kiedy było ono jeszcze wtedy. Uwięziona  w swoim gdańskim grobowcu, mogła analizować własną dziewczęcość (“jakże wstrętne miałam dzieciństwo!”) bez fałszywego alembiku współczesności. Codziennie umierając i codziennie rodząc się kimś innym, udało się jej zachować jakąś formę integralnej ciągłości. Dzięki kolekcji dziecięcych lusterek, omijając martwą plechę anachronicznych relacji o samej sobie - umknęła przed własną oczywistością.

My również, codziennie umierając i codziennie rodząc się kimś innym, dorastając, a później starzejąc się pozostawiamy za sobą nasze starsze wersje. Nosimy w sobie legiony siebie. Całe metropolie i nekropolie własnych trupów, trupków, półtrupków, ćwierćtrupków i trumienek. Poszczególne narodziny i śmierci kolejnych świadomości implikują czas niemożliwy do uświadomienia. Kolejne narodziny i śmierci dokonują się w czasie dzierganym przez następujące po sobie intersubiektywności, co prawda nieciągłych, lecz nakładających się na siebie wspólnot kolejnych świadomości. Rodzenie się i umieranie jest rodzeniem się i umieranie dla kolejnych świadomości, dla społeczności wielu wyzdychających ego. Redukuje to kolejne śmierci  - do tego co postrzega z nich kolejne-ja.
W istocie, nie jesteśmy naturae rationalis individua substantia, lecz nieprzeliczoną armią rojących się, pleniących substancji indywidualnych o naturze racjonalnej.
 Taką sugestię da się odnaleźć u Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w wierszu “Ja” i Riwki Basman w tomiku “Di sztilkajt brent” (Płonąca cisza).

Jasnorzewska:
" było raz dziecko zabawne i tłuste. Umarło. Nie ma go nigdzie. Biegało po domu, krzyczało. Są jeszcze jego fotografie w salonie. Gdy z domu powoli zniknęło, obyło się jakoś bez płaczu i pisku. Zabawki, sukienki, niepotrzebne pamiątki zalegają poddasze. Nazywało się tak jak ja, więc wszyscy myśleli, że ja to ono. I nie usypali mu gróbka, choćby takiego jak kopiec kreta. Toteż płacze nocami w kominie, że je zapomniano, zgubiono, że miejsce jego zajęła jakaś niedobra kobieta."

Lustra są zmęczone patrzeniem w siebie אױך שפּיגלען װערן מיד. Młoda Rywka Basman na pogrzebie swojej matki widzi nieznajomą starą kobietę. Nieznajoma stara kobieta patrzy na młodą Rywkę. Ta nieznajoma to Rywka - kiedy się zestarzeje. Ta młoda nie poznaje “siebie”. Dla niej jest to tylko jakaś stara, nieznajoma kobieta. Kiedy się zestarzeje, napisze wiersz o pogrzebie matki. Wspominając, znów stanie wśród żałobników i zauważy nieznajomą młodą kobietę, która jej nie pozna. Ta młoda, gdy się zestarzeje znów napisze wiersz. I tak w kółko. W istocie te dwie części czasowe jednego osoboprzekroju poetki, nigdy się nie spotykają.

די פֿרעמדע פֿרוי געדענקט נאָך די לוויה פֿון מיין מאַמען. און איך געדענק איר לעבן
Nieznajoma kobieta pamięta pogrzeb jej matki, a ona, pamięta jej życie.

Czas jest miarą zmian zachodzących w świadomości podmiotu. To dzięki niemu, podmiot staje się przedmiotem własnych dociekań: człowiek zauważa samego siebie.
Według Meillassoux arystotelicką definicję czasu da się uratować - przekraczając ją. Wystarczy dokonać lekkiego przesunięcia, lub raczej dokończyć zdanie wypowiedziane niegdyś przez Stagirytę:
Miara zmian zachodzących w rzeczach według zasady wcześniej-potem implikuje czas, który nie może być uświadomiony...
Meillassoux przewrotnie redukuje narodziny i śmierć do tego, co z nich postrzega ktoś inny; po to by zaraz przejść na kolejne kołowanie.

Trudno mi żegnać się tradycyjna formułą, do zobaczenia.
Przecież już nigdy się nie spotkamy. Jutro obudzi się do życia jakiś zupełnie nieznany mi człowiek, a ja go nie poznam, ponieważ będę już martwy.


ת·נ·צ·ב·ה

Komentarze

Popularne posty